„Piękna Lucynda” Mariana Hemara w reżyserii Tomasza Czarneckiego to najgorętsza premiera sezonu. Blisko dwie godziny bawiącego do łez humoru, wciągających, rytmicznych dialogów, cudownej, archaicznej polszczyzny oraz oryginalnej, doskonałej muzyki. Całość uwodzi widza wyrafinowaną, zmysłową formą i pierwszorzędnym warsztatem aktorskim wszystkich artystów! A wciąż aktualny w treści Hemar serwuje publice zachwycającą komedię muzyczną, w której bawi się gatunkami: operetką, wodewilem, kabaretem. „Piękna Lucynda” to wspaniała historia o miłości. O dylematach z nią związanych. No cóż... „Cium, cium. Mniam, mniam” - jest pysznie i smakowicie w Teatrze Muzycznym w Toruniu.
Nie masz czasu na czytanie posłuchaj moich wrażeniach ze spektaklu w kolejnym odcinku podcastu na SPOTIFY, YOUTUBE, APPLE PODCAST którego gośćmi są: Anna Wołek, dyrektor Teatru Muzycznego w Toruniu, Tomasz Czarnecki reżyser spektaklu, Michał Cyran choreograf oraz Paulina Grochowska - Stekla, który przygotowała wokalnie artystów. Udało mi się także porozmawiać z częścią obsady: Małgorzatą Regent, Agatą Ewą Mociak, Kamilem Dominiakiem i Michałem „Felkiem” Felczakiem.
O czym opowiedział Hemar?
Spektakl rozpoczyna prolog trzech muz: Melpomeny, Talii i Terpsychory. Muzyka i wykonanie przywołały u mnie skojarzenia z "Siłą sióstr" w reżyserii Michała Cyrana, wystawianej na toruńskiej scenie.
Talię "przyzywa młody hrabia Adam, (...) pomocy wzdycha, komponując odę miłosną do swej ukochanej Lucyndy". Utwór dla dziewczyny ma być formą przeprosin za niestawienie się na umówioną schadzkę, o której Adam "od pół roku marzył". Plany młodzieńca pokrzyżowało "porwanie gwałtem", przez najgroźniejszego z natrętów, na partyjkę karcianego faraona, z której gospodarze - naszego bohatera - "nad ranem gołego (...) do domu puścili". Adam wiedząc, że Lucynda "czuła jest na śpiew i muzykę i poezję", skomponował dla niej (walcząc z rymami) pieśń wyjątkową: "Lucyndo, Lucyndo! Uczuć mych królewno". To jednak nie koniec jego starań o kolejną szansę. Wysyła przyjaciela swojego Poufalskiego ("pocztyliona miłosnego") do domu Lucyndy - wdówki namiętnej - z pudłem fruktów kandyzowanych, koszem kwiatów i dołączoną doń dedykacją: "Życia i duszy ukontentowanie, Przyjm pełne żalów to moje pisanie". Młody hrabia zdaje sobie sprawę, że ważną tu rolę odegrać może ciotka Lucyndy, ciotka przyzwoitka - Utciszewska - "babusia pod trzydziestkę, ale jeszcze do rzeczy. Podobno nawet je lubi". Adam zaleca Poufalskiemu by ten wszedł w łaski ciotki.
Dodajmy, że przygotowanie liściku dołączonego do kwiatów nie było łatwe. Skutecznie - napisanie dedykacji - przerwał kolejny z natrętów Wietrznikowski, który nieproszony wszedł do domu Adama by "rozzuchwalać się i napierać, i pieniądze żebraniną wymuszać".
W oczekiwaniu na misję Poufalskiego, która ma przynieść odpowiedzi na nurtujące Adama pytania: Czy może mieć nadzieję? Czy mu przebaczą i pozwolą na ponowne spotkanie? - do domu wdziera się kolejny z natrętów - Skarbnik. Zasypuje - zajętego "pisaniem nie cierpiącym zwłoki" hrabiego - niekończącym się potokiem słów, plotkami i ploteczkami z życia towarzyskiego Warszawy ("Gdzieś ty był hrabio, że nie wiesz, co w stolicy"?").
To wtedy pojawia się arietka Adama: "Natręci, natręci, natręci, Co krok jakiś natręt się kręci! Przeszkadza, zawadza, perory wygłasza, Na obiad się wprasza, Pieniądze wyłudza, Ględzeniem zanudza". Cóż za wspaniałe podsumowanie!
A tymczasem Lucynda nie może pogodzić się z "pogwałceniem etykiety" i tym, że bezskutecznie dwie godziny wyczekiwała Adama. Rozmawia o tym z ciotką Utciszewską. Ta będąc już po wstępnej rozmowie z Poufalskim sprawia wrażenie broniącej hrabiego Adama. Wspólnie z Poufalskim knują intrygę, tym bardziej, że o rękę Lucyndy stara się również podkomorzy królewski Faworski, stryj Adama.
Wahająca się Lucynda otwiera w końcu kopertę z listem od młodego hrabiego i... doświadcza, że "miłość uczuciem jest tak niespodziewanym". To jedna z piękniejszych scen spektaklu, gdy "z kwiatów zgaduje: "Kocha? Wielbi? Lubi? Szanuje?"
"Przypadkiem" dochodzi do spotkania wdówki i hrabiego w Łazienkach, z którego Lucynda wraca "z burzą w sercu". Cóż z tego, gdy z oświadczynami oczekuje jej stary, bogaty Faworski. Zakochana Wahadłowska nie chce go widzieć i przekonuje, że woli "pozostać we wdowieństwie" niż wyjść za mąż za podkomorzego. Wyrafinowana intryga ciotki Utciszewskiej i widmo 'niechybnej śmierci' w ramionach "namiętnej wdówki" powodują, że Faworski decyduje się uciec, a do małżeństwa z Lucyndą zobowiązuje się namówić swego bratanka ("Taką dla ciebie [żonę] upatrzyłem, że palce lizać. (...) Wdowa po cześniku Wahadłowskim (...) Będziesz się z nią żenił").
"Czy możliwa taka losów odmiana?"- pyta hrabia Adam. Warto przekonać się o tym osobiście odwiedzając Teatr Muzycznych w Toruniu. W tej pełnej humoru inscenizacji, tekst Hemara i wyjątkowa praca aktorska wszystkich aktorek i aktorów to idealny duet tworzący sukces spektaklu. Ten zaś przekłada się na reakcje publiczności. Pozytywne, niewymuszone i szczere!
Agata Ewa Mociak grająca Lucyndę w tym roku ukończyła studia w PPSWA w Gdyni. Zaskoczyła mnie wspaniała grą aktorską i niesamowitymi umiejętnościami wokalnymi. Wróżę jej karierę na scenach najlepszych teatrów muzycznych, bo jest dla mnie (już teraz!) kompletną musicalową aktorką. Walc Lucyndy "Przebudzenie serca" w wykonaniu Mociak to jeden z piękniejszy songów spektaklu, który dopełnia arietka Lucyndy o wróżeniu z kart i z kwiatów zgadywaniu! Mociak wspaniale poprowadziła swoją postać: mimika twarzy, delikatny ruch na scenie, doskonały taniec! Dodam, że w postać Lucyndy wciela się również Ada Szczepaniak.
Ciotkę Utciszewską zagrała brawurowo Małgorzata Regent. Gdyby nie upływ czasu mógłbym mieć podejrzenie, że Marian Hemar specjalnie dla Regent napisał tę rolę. Wspaniała kreacja, bardzo charakterystyczna i zdecydowanie moja ulubiona! Małgorzata Regent doskonale bawi się swoją postacią. Wspaniały głos! Toruńska Beyonce! Utciszewska w wykonaniu Małgorzaty Regent bryluje i zdecydowanie wychodzi na pierwszy plan w duetach: "Kobieta się waha" z Kamilem Dominiakiem (Poufalski) i "Namiętna wdówka" z Michałem "Felkiem" Felczakiem (Faworski). Iskry lecą, jest ogień na scenie. Bo dym jest na pewno!
Adama zagrał Maksymilian Pluto-Prądzyński. Znany z toruńskiego "Once" aktor błyszczy wspaniałą techniką aktorską. Promienieje młodością na scenie, cudownie gra ukontentowanego, zakochanego hrabiego. Przepięknie zaśpiewane "Lucyndo, Lucyndo" (o czym piszę także niżej). Bardzo mi podobały się momenty, gdy Adam wchodził na scenę, siadał przy fortepianie i stawał się... głosem z off-u, czytającym list do Lucyndy. Super, że nie poszło to z „taśmy” (jak proponował Hemar), a właśnie w tej "żywej" formie. Hrabiego Adama w Toruniu kreuje również Bartłomiej Dąbrowski.
Potrójną rolę w spektaklu miała Katarzyna Trzeszczkowska. W pięknej "Lucyndzie" wystąpiła jako Wawrzonek, Zuzanna i Terpsychora. Szalenie ubolewam, że Marian Hemar nie przewidział dla Wawrzonka jakiejś arietki (a co warto wspomnieć postać tę dodał do scenariusza, gdy ten był już prawie gotowy!), bo z chęcią usłyszałbym Trzeszczkowską śpiewającą solo. Fantastycznie zbudowała swoją postać Wawrzonka, ukrytą pod pozą hip-hopowca? Perfekcyjny ruch, gesty! Aktorka kupiła mnie tą postacią! Brawo!
Doskonale napisaną przez Mariana Hemara postać stryja Faworskiego zagrał Michał "Felek" Felczak. Francuska maniera Faworskiego doskonale podkreślona przez artystę. Ileż w nim energii! Spektakularnie zaśpiewana "Oda do starości" zakończona efektownym szpagatem. No prawie szpagatem.
Zagranie Poufalskiego powierzono Kamilowi Dominiakowi - nie spodziewałem się, że tak świetnie poczuje się w hip-hopowej skórze! Skarbnika zagrał Dominik Rybiałek. Jedna z ciekawszych postaci, ubrana w wyróżniający się kostium (o czym niżej), charakterystycznie poruszająca się po scenie. Od początku widać, że Rybiałek dość oryginalnie buduję postać Skarbnika. Dla mnie? Rewelacja! Wietrznikowskiego, pierwszego z natrętów odwiedzających hrabiego Adama, zagrał Wojciech Łapiński. Z niesamowitą lekkością porusza się po meandrach tekstu, ot choćby gdy wymienia nazwy majątków rzekomo należący do niego od Derebzdun, aż po Sęki, Bzdęki. Chapeau bas!
Cieszy mnie odejście od kojarzonego z innymi realizacjami, nieco przerysowanego stylu - śmiesznych peruk, nudnych kostiumów teatru stanisławowskiego - na rzecz wizualnej nowoczesności. Kostiumy zaprojektowane przez Kalinę Konieczny, doprawione szczyptą erotyzmu, balansują (zwłaszcza w detalach) na granicy dwóch światów. Starego i nowego. Fantastyczny kostium ciotki Utciszewskiej budził u mnie skojarzenia z... wojowniczką z filmu fantasy. Kostiumy Poufalskiego i Faworskiego ociekały złotem. Obwieszeni lśniącymi łańcuchami, podkreślającymi ich status społeczny, idealnie wpisywali się w hip-hopowy styl. Boska kreacja Skarbnika: wspaniała koszula z żabotem, do tego buty, spodnie, kapelusz i... skarpetki: całość doskonale charakteryzująca tę lajfstajlową postać. Taka personifikacja plotkarskiego portalu internetowego. Warto zauważyć też przepiękne suknie Muz. Szkoda, że na scenie są tak krótko!
Kalina Konieczny jest również autorką scenografii. Sporo tu ikon malarstwa, które mocno funkcjonują we współczesnej pop-kulturze. Więc i tu funkcjonujemy na granicy dwóch światów. W przestrzeni, w której Adam tworzy odę do Lucyndy widzimy „Kupidyna i Psyche” Francois Gerarda. W części sceny, którą odczytywałem jako dom Lucyndy i ciotki Utciszewskiej, dwa obrazy doskonale charakteryzujące te dwie postaci: „Narodziny Wenus” Sandra Botticellego oraz portret Sarah Churchill namalowany przez Charlesa Jervasa. Co ciekawe, te dwa dzieła sztuki podane są w postaci popularnych posterów od Grace Digital Art Co z charakterystycznymi, stylizowanymi na graffiti napisami „Don't rush me” i „Get naked”. Wspaniałe obrazy poszczególnych scen perfekcyjnie dopełnia światło, którego realizatorem był Taras Moskalyk.
Muzyka w spektaklu nie pochodzi z oryginalnej partytury Mariana Hemara. Dla toruńskiej inscenizacji napisał ją Marcin Rumiński. Jestem zachwycony takim rozwiązaniem, bo to muzyka doskonała. To jeden z tych elementów spektaklu, które wnoszą sporą dozę nowoczesności. Hip-hopowe lub funky rytmy idealnie wchłonęły rymowaną twórczość Hemara. Arietka Lucyndy „Kocha, Lubi, Wielbi, Szanuje” brzmi jak najlepszy musicalowy przebój! Nie mam wątpliwości, że dziś Marian Hemar mógłby być idealnym autorem tekstów do hitów z tych nurtów muzycznych. Nie brakuje tu również spokojnej muzyki, która chwilami stanowi tło dla wybranych scen. Moim skromnym zdaniem - powstałe w Toruniu - utwory duetu Hemar-Rumiński koniecznie powinny zostać zarejestrowane i upublicznione (np. w jakimś serwisie streamującym muzykę). W kwestii muzyki szczególnie nisko chylę głowę przed Pauliną Grochowską - Steklą za jej pracę nad przygotowaniem wokalnym artystów, za dostrzegalną (słyszalną) pracę z tym niesamowicie wymagającym materiałem tekstowo-muzycznym.
Taneczne szlagiery "Pięknej Lucyndy" na wyższy poziom przyjemności wyniosły choreografie Michała Cyrana. Jak zawsze im mniejsza przestrzeń sceny, tym ciekawsze stają się pomysły, a co za tym idzie większą ma przyjemność z odczytywania realizatorskich "smaczków". Zachwyciło mnie zatańczenie i zaśpiewanie "Lucyndo, Lucyndo", czerpiące z klimatu popularnych - jakiś czas temu - boysbandów. Takie jak w Toruniu wykonanie "Lucyndo, Lucyndo" przebija hity "Backstreet Boys" czy "Take that".
Na koniec moje podziękowanie dla dyrektorki Teatru Muzycznego w Toruniu, za doprowadzenie do realizacji tego tytułu. Dopiero po obejrzeniu spektaklu, po zanurzeniu się w rewelacyjny tekst Hemara, doceniam, że od początku kierowania teatrem, Anna Wołek tak wytrwale dążyła do wystawienia "Pięknej Lucyndy". Zachęcam do przeczytania w programie spektaklu wspomnień Anny Wołek związanych z "odkryciem" w Londynie "Pięknej Lucyndy". Niesamowita historia.
Polubiłem Lucyndę Hemara za dynamiczne, rytmiczne, wręcz melodyjne dialogi (np. wspaniale zagrana przez toruńskich artystów rozmowa Adama z Faworskim, czy Skarbnika z młodym hrabią). Szanuję dzieło Hemara za przezabawne mądrości ("W miłości, jak w sądzie. Nie ma sprawiedliwości. Kto lepiej stawa, ten ma lepsze prawa", "Lepiej z żywego się śmiać, niż po umarłym płakać", "Pan z panem się dogada, a na moją pupę spada") oraz za ten nieco archaiczny - aczkolwiek cudownie brzmiący język (wnijdź, zaliś, atenaci, robdeszan)
Do łez rozbawił mnie dialog Ciotki i Poufalskiego. Poufalski: "Skąpy, nie skąpy, ale ma! Co stąd, że kto ma, kiedy nie da". Ciotka: "Co stąd, że da, kiedy nie ma"?. Poufalski: "Ale taki, co da kiedy nie ma, tym bardziej da, kiedy ma, a taki co nie da, kiedy ma, tym bardziej nie da, kiedy nie ma". Ależ to wysmakowane, a w wykonaniu Małgorzaty Regent i Kamila Dominiaka - mistrzowskie.
"Piękną Lucyndę" można oglądać w Polsce od zaledwie 30 lat. Wcześniej, od dnia premiery – w 1967 roku - wystawiano ją jedynie na emigracji. Mariana Hemara zainspirowali „Natręci” Józefa Bielawskiego z... 1765 roku. Zaś tego twórcę miał natchnąć sam Molier i jego dzieło „Les Fâcheux” z 1661 roku.
A do czego Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku zainspiruje Ciebie „Piękna Lucynda”? Zapraszam serdecznie do Kujawsko-Pomorskiego Teatru Muzycznego w Toruniu.
Ciekawie opisane, choć ja akurat postać Wawrzonka uważam za nieco sztuczną i niepasującą do realiów ukazanych na scenie.
OdpowiedzUsuńWspaniała kreacja Adama (Maksymilian Pluto-Prądzyński) - trochę dramatyczna, trochę komediowa. Można się z nią utożsamiać, bo większość z nas przeżywała, mniejsze lub większe, rozterki miłosne. Cały spektakl cudowny - począwszy od reżyserii, poprzez scenografię, choreografię a kończąc na wokalach. Obsada bardzo dobrze dobrana. Polecam :)
OdpowiedzUsuń