Tym razem dzielę się z Wami wrażeniami z premiery muzykału "Gołoledź" w reżyserii Piotra Kosewskiego z librettem Jeremiego Przybory i muzyką Jerzego Wasowskiego w Teatrze Niedużym w Sopocie.
Czy wiesz czym jest muzykał? Określeniem tym posługiwał się, tworzący muzykały, duet Przybora i Wasowski. Są różne teorie na temat pochodzenia tego słowa. Według jednej z nich aktorka Alina Janowska miała kiedyś powiedzieć, że słowo to wymyślił Jerzy Wasowski, bo uważał, że do musicalu to mu jeszcze daleko, a muzykał to taki uboższy krewny musicalu. Nie chcę kreować się na eksperta, ale 50 lat od prapremiery „Gołoledzi” zupełnie nie mogę się zgodzić z takim wyjaśnieniem.
I choć można również przyjąć, że określenie muzykał to w pewnym sensie ironiczne określenie musicalu, to po obejrzeniu "Gołoledzi", zapewniam nie tylko fanów tego gatunku: jak dla mnie to stuprocentowy musical z doskonałą muzyką, kreatywną grą aktorską i popisowymi wykonaniami piosenek. "Gołoledż" błyszczy inteligentnym choć czasem makabrycznym, dziś powiedzielibyśmy creepy humorem. Jak przystało na dobry musical, "Gołoledź" streszcza (bez złośliwego oceniania) społeczno-polityczną rzeczywistość lat 70-tych ubiegłego wieku, która w wielu kwestiach wciąż pozostaje... aktualną. To prawdziwa "duchowa" uczta (duchowość wzięta w nawias nieprzypadkowo). Po obejrzeniu spektaklu zgodzę się z tym co powiedział mi reżyser i producent spektaklu Piotr Kosewski, nieco rozszerzając jego myśl. Gdyby Przybora i Wasowski urodzili się w Ameryce ich muzykały z powodzeniem grano by na scenach Broadwayu.
Gośćmi tego odcinka podcastu są: Piotr Kosewski oraz artyści "Gołoledzi": Anna Nowak, Paulina Wilczyńska, Krzysztof Chorzelski, Kuba Piprowski, Piotr Sadkowski. W tym odcinku wykorzystano również fragmenty spektaklu. Posłuchajcie jak doskonały muzycznie jest to spektakl. Więcej na SPOTIFY, YOUTUBE, APPLE PODCAST.
Tytułowa "Gołoledź" to jedna z niewielu atrakcji w życiu, a właściwie w egzystencji rodziny Zapskich, którzy w 1939 roku, w przededniu wybuchu wojny zginęli w wypadku drogowym. Nikt nie zauważył śmierci Ireny (Paulina Wilczyńska), Edwarda (Piotr Kosewski) i ich córki Izy (Anna Nowak). Nikt im nie pospieszył z pomocą, nikt nie zorganizował im godnego pochówku. Brak pogrzebu spowodował, że jako duchy utknęli na ziemi, nie mogąc dostać się na tamten świat, bo tam "liczy się klasa pogrzebu, wartość nagrobka w walucie mocnej, całokształt wyposażenia funeralnego". Córka Zapskich jest wampirzycą, dzięki czemu może się materializować. Na marginesie rozmowa rodziców o córce to jeden z moich ulubionych momentów muzykał. Taka codzienna, domowa pogawędka.
Irena i Edward - "duchy nieaktualnych już osób", nie mając "środków do śmierci" spędzają czas na wspominaniu radości życia, piciu wyimaginowanej herbatki, grze niewidocznymi szachami czy grze w... samochody. Wypatrują rozbijających się z powodu gołoledzi pojazdów, licytując się na marki aut. Materializująca się Iza, niczym syrena Lorelei, siedząc na skałach zwodzi kierowców, którzy widząc piękną kobietę, wpadają w poślizg i giną. Do legendarnej postaci Lorelei nawiązuje pierwszy z songów muzykału, wykonywany przez trzech rybaków ubranych w żółte sztormiaki (niczym płaszczyki z "Deszczowej piosenki"), z niesamowitą choreografią, korespondującą z innymi "wodnymi" dziełami, jak chociażby "Jeziorem Łabędzim". Takich "smaczków" jest w "Gołoledzi" mnóstwo...
Rodzinę Zapskich osobiście poznaje magister Waldemar Szwajcarski (Jakub Piprowski), specjalista inseminacji, który "fortunnie upadł na głowę" podczas wypadku na motorowerze Biedronka, dzięki czemu może zobaczyć i usłyszeć duchy. Zachwyciła mnie scena, w której Szwajcarski relacjonuje Zapskim wydarzenia ostatniego tygodnia: brzmi to jak przegląd wiadomości z Kroniki Filmowej (sekwencja wywiadu o żarówkach jest bezcenna)! Jak przystało na dobry muzykał / musical Waldemar ("człowiek szczęśliwy pod względem politycznym, który nigdy nie zaznał szczęścia w ramionach kobiety") zakochuje się w Izabeli, oczywiście z wzajemnością. To tu pojawia się romantyczny song musicalowy: "Ja cię miła ucieleśnię, ja cię miły uduchowię". Na przeszkodzie uczucia staje fakt, że Szwajcarski jest nadal... istotą żywą. Ale dla ukochanej skłonny jest się uduchowić... skacząc w przepaść. Waldemar prosi Zapskich o rękę ich córki: "Wiecznością się dzielmy nie chwilką"!
W historii pojawiają się także: Ekscelencja (Piotr Sadkowski) i wierny niczym pies Kurzypielec (Krzysztof Chorzelski), prawa ręka wójta. Obaj mają problem z "ożywieniem gminy": "Taka gmina. Spotkasz chłopa - gęba sina, Oj, nie wraca ci on z kina - Taka gmina. Miast kobiety, śpiewu, wina - Wóda, czkawka, Gwiżdż Janina - Taka gmina". Rozwiązaniem może okazać się śmierć Szwajcarskiego... "Perspektywa sławy pośmiertnej bardzo mnie nęci" - przyznaje czołowy inseminator. Czy dla miłości i sławy Waldemar Szwajcarski skoczy w przepaść? Przekonasz się oglądając "Gołoledź".
O wyjątkowości tego muzykału nie przesądza jedynie libretto Jeremiego Przybory: naszpikowane dowcipami i niespodziewanymi zwrotami akcji. Dla mnie absolutnie wyjątkowa jest muzyka Jerzego Wasowskiego. Wiele z songów nawet po jednorazowym usłyszeniu w trakcie spektaklu, można nucić zaraz po wyjściu z teatru. Niewiele jest musicali, które zapewniają taki komfort. Każdy song muzykału czy to "Gołoledź", "Brudzia", "Nareszcie" czy "Taka gmina”, czy "Połączymy nasze stycznie maja, wrześnie" to musicalowy hit. Tym bardziej, że ich wykonanie powierzono wspaniałym artystom. Nie mam również wątpliwości, że każda z postaci muzykału, to obsadowy strzał w dziesiątkę.
W roli Waldemara Szwajcarskiego wystąpił Jakub Piprowski absolwent Studium Wokalno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Piprowski bardzo poważnie potraktował zbudowanie swojej postaci. Dla mnie numer jeden jeśli chodzi o idealne obsadzenie aktora w roli. Postać introwertycznego Szwajcarskiego prowadzona jest w bardzo charakterystyczny sposób, jakby na jednym poziomie, w jedynym tempie. Z precyzją szwajcarskiego zegarka... Nawet sposób mówienia Piprowskiego opisuje nam osobę Waldemara. Rytm postaci zmienia się dopiero, gdy porywają go miłosne uniesienia, gdy mówi o pracy. Piprowski wchodzi na wysokie obroty, gdy jako Waldi relacjonuje nam spust surówki w hutach, ładowanie śledzi oraz onomatopeicznie opisuje zrzut ziemniaków, bawiąc widzów do łez.
Ukochaną Szwajcarskiego Izabelę Zapską zagrała Ania Nowak, studentka Akademii Muzycznej w Gdańsku, specjalność musical. Doskonałą technikę i wykształcenie wokalne słychać w każdym wykonywanym przez nią songu. Przepiękny głos - z cudownym vibrato - idealnie wpisujący się w charakter granej postaci: delikatnej, zmysłowej, zakochanej i... wampirycznej Izabeli. I to właśnie songi wykonywane przez Nowak, budziły we mnie najprzyjemniejsze skojarzenia z musicalowym rozmachem, wcale nie tak odległym od tego muzykałowego.
Irenę Zapską wykreowała Paulina Wilczyńska, absolwentka Wydziału Wokalno-Aktorskiego gdańskiej Akademii Muzycznej, artystka Opery Bałtyckiej. Głos i sposób w jaki zbudowała swoją postać kojarzą mi się z najlepszymi śpiewającymi aktorkami dwudziestolecia międzywojennego. Być może to efekt doskonałego "wejścia" w postać Ireny. Wilczyńska wykonuje muzykałowe szlagiery: „Biżuteria”, „Porucznik Czartogromski” czy „Seanse spirytystyczne” i czyni to z niesamowitą gracją, nie tracąc przy tym kontaktu z widzem. Miałem wrażenie, że Irena Pauliny Wilczyńskiej, jak dobra gospodyni, dba o swoich gości.
Męża Ireny, Edwarda Zapskiego zagrał Piotr Kosewski. Aktor doskonale czuje się w tej roli, co nie powinno dziwić, bo jest to już jego drugie spotkanie z tą postacią. Kosewski w 2016 roku po raz pierwszy przygotował inscenizację „Gołoledzi”. Bardzo podobała mi się ojcowska relacja jaką ma ze swoją córką Izą, a kulinarny song „Po kompocie”, (którego nie polecam gdy jest się głodnym i spragnionym) na długo pozostaje w pamięci po spektaklu.
Piotr Sadkowski, absolwent Baduszkowej, gra - nazwijmy to najprościej - urzędnika samorządowego, wójta, do którego zwracać się należy per ekscelencjo. Choć z trudem wójtowi przychodzi czytanie, ekscytuje się on wyszukanym słownictwem. Sadkowski wspaniale bawi się postacią Ekscelencji i niesamowicie brzmi w utworach: „Taka gmina” i „Brudzia”. Natomiast „Walczyk wątpliwości” rozpoczynający drugi akt wykonuje z emocją, której na próżno szukać u prawdziwych urzędników.
Jestem zauroczony aktorskim talentem Krzysztofa Chorzelskiego, absolwenta Akademii Muzycznej w Gdańsku, obecnie studenta Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie. Gra całym sobą. Ruch na scenie, mimika twarzy, emocje, praca głosem - tym wszystkim Chorzelski idealnie buduje postać Kurzypielca. Song "Szef i ja" to majstersztyk spektaklu.
Muzykał "Gołoledź" - dla mnie jako fana musicalu - jest nieoczekiwanym odkryciem. Szalenie satysfakcjonującym pod każdym względem. Artyści i realizatorzy muzykału dostarczyli mi właściwie wszystkiego, czego oczekuję od dobrego musicalu. Pozostał jedynie niedosyt w sferze choreografii, bo choć ta pojawia się w kilku momentach („Lorelei”, „Gołoledź”, „Brudzia”) spektaklu, to jest jedynie symboliczna. Podkreślę jednak, że jest ona (dzięki doborowi kroków, gestów) naturalną kontynuacją dowcipu płynącego z muzyki i słów piosenek.
( W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję: Nie rozumiem, dlaczego muzykał Przybory i Wasowskiego tak nieśmiało wpisuje się w historię polskiego musicalu, gdzie dla „Gołoledzi” powinno znaleźć się zasłużone, zaszczytne miejsce. Może tak się nie stało, bo moda na musicale w Polsce przyszła dopiero na przełomie wieków, a dziś wręcz wypiera inne muzyczne formy teatralne. )
Scenografię autorstwa Karoliny Kociołkowskiej tworzą szklane kubiki, gabloty, przeźroczyste krzesełka. Kostiumy „współczesnych” bohaterów muzykału nawiązują do mody PRL-u. Zapscy są przedwojenni, nieco „zakurzeni” jak na duchy przystało. Spektakularna jest kreacja Lorelei, „utkana” z folii malarskiej, a może raczej z "morskiej fali"?.
Jestem pełen uznania dla reżysera spektaklu Piotra Kosewskiego, że tak wytrwale zabiega o proliferację twórczości Przybory i Wasowskiego. Czyni to (w przeciwieństwie do Szwajcarskiego) w sposób zapewniający skuteczne zarażenie się wyrafinowanym dowcipem.
"Gołoledzią" Kosewski balansuje na granicy wysublimowanego spektaklu kabaretowego i broadwayowskiego musicalu, sprawiając, że widz wychodzi z teatru uduchowiony, wzruszony, rozbawiony, oczarowany muzykałem. Czyż nie tego życzyliby sobie jego autorzy?
Brawo !!!
OdpowiedzUsuń