Przejdź do głównej zawartości

Doceniasz moją twórczość?

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Powrót do przeszłości. Od „Chłopów” do „Chłopców...”

 


  Musical „Chłopcy z placu broni” w reżyserii Wojciecha Kościelniaka to doświadczanie emocji z czasów, gdy sami byliśmy dziećmi. To spotkanie na podwórku, które kiedyś było... całym naszym światem. To bezkarne rysowanie kredą, gra w kulki czy rzucie kitu – wymyślne zabawy z dzieciństwa. To również opowieść o tym jak dziecięce igraszki, potrafią zmaterializować się w dorosłym życiu (np. poprzez doświadczenie prawdziwej wojny). Ten spektakl to spotkanie z (blisko 120-letnią) książką Ferenca Molnara, która nic nie traci na swojej aktualności. To „uwypuklenie zapomnianych nieco pojęć, jak honor, godność, prawość, szlachetność; (…) te wartości wydają się zmurszałym reliktem przeszłości” - pisze reżyser w przepięknie wydanym programie spektaklu.
A ja dzielę się z Tobą moimi wrażeniami po obejrzeniu premiery w Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy. 

  Musicalu „Chłopcy z placu broni” nie traktuję jako kolejnej szkolnej lektury przeniesionej na scenę, dlatego użycie w nagłówku tego tekstu dwóch tytułów musicali to przede wszystkim moje osobiste spojrzenie na musicalową twórczość Wojciecha Kościelniaka. „Chłopi” w Teatrze Muzycznym w Gdyni byli moim pierwszym spotkaniem z pracą tego reżysera. Od tego czasu odkrywałem zachwycające światy budowane przez Kościelniaka: „Lalka”, „Chicago”, „Frankenstein”, „Kariera Nikodema Dyzmy”, „Blaszany bębenek”, „Śpiewak jazzbandu”, „Kombinat”. Pozwoliło mi to ze spokojem i zaufaniem otworzyć się na najnowszą jego realizację, bo "na placu broni, nasz świat na dłoni".

Więcej o pracy nad musicalem posłuchasz w 59 odcinku podcastu Musicalowe.info

        SPOTIFY   YOUTUBE   APPLE PODCAST 

  Wyjdę ze schematu i nie będę streszczał tu scenariusza, ani opisywał twórczości Ferenca Molnara. Bez kitu! Do rzeczy! Historię „Chłopców z placu broni” w musicalu Kościelniaka opowiadają nie tylko aktorki i aktorzy. Swój udział ma tu również muzyka, choreografia, kostiumy, scenografia, światło, a nawet multimedia. Niesamowite jak połączenie tych wszystkich elementów buduje świat sprzed lat.

  Scenografia Mariusza Napierały to podwórko otoczone ceglanymi ścianami kamienic z dymiącymi kominami oraz... kredową lekturą. Napisy na ścianach – chcąc nie chcąc – widz czyta w trakcie spektaklu i przerwy. Niesamowitą głębię sceny uzupełniają drzewa poukładane w sągi i płot zamykający na chwilę przestrzeń przed nieproszonymi gośćmi. Ten płot pięknie zagrał w scenie, gdy Chłopców odwiedza jedyna w tej musicalowej opowieści Dziewczyna (Joanna Pilska) – służąca dostarczająca list. Wychodzi do niej Boka, reszta wdrapawszy się na płot przygląda się z góry Dziewczynie. Podwórko Napierały to powrót do przeszłości - urzeczywistnione wspomnienie Janosz Boki. Nie ma już takich podwórek, na których toczyło się życie najmłodszych mieszkańców. 

   To czego nie udało się zrobić scenografią doskonale kompensują multimedia, które stworzyli Zachariasz Jędrzejczyk i Veranika Siamionava. Już w pierwszej scenie, gdy przenosimy się z 1914 roku w przeszłość, do wspomnień Boki sprzed 25 lat, a ściana nowopowstałej na placu kamienicy rozpada się niczym w najlepszym mappingu. Potem trafiamy do szkoły, w której Nemeczek zamyka wirtualne (!) okno. Szczegół, a cieszy! Najwięcej przyjemności sprawiła mi wyprawa Chłopców na wyspę w ogrodzie botanicznym. Wizualizacje – jakby malowane kredą – przenoszą nas z miejsca na miejsce. Mamy ogród i piękne drzewa. Trzeba jeszcze przepłynąć staw. Widoczna z wyższych rzędów pulsująca linia brzegowa wyraźnie daje sygnał wyobraźni: Tak! Od tego miejsca jest zimna woda... Do tego kołyszące się na wietrze wodne rośliny... Potem jeszcze ruiny, szklarnia. Tej podróży Chłopców przez namalowane światy towarzyszy muzyka, niczym z najlepszego sensacyjnego filmu. 

   Muzyka Mariusza Obijalskiego to jedna z najlepszych rzeczy tego musicalu. Mam nadzieję, że zakulisowe rozmowy o tym, że pewnego dnia piosenki z tego musicalu trafią na streamingowe serwisy z muzyką, szybko staną się faktem. Już od utworu otwierającego zdajemy sobie sprawę w jakich klimatach będziemy się poruszać. Jest bardzo... ulicznie, folkowo, bałkańsko, a użyte do tego instrumentarium brzmi doskonale! Akordeon, trąbki, puzony, bębenki i za każdym razem przyprawiające o dreszcze dźwięki cymbałów strunowych! W spektaklu nie ma muzyki na żywo, ale podczas nagrań - jak mnie zapewniono - wykorzystano prawdziwe instrumenty. Dodam, że jestem fanem duetu Kościelniak – Obijalski. Między panami jest niesamowita artystyczna chemia. W „Chłopcach z placu broni” zachwyca każdy – pulsujący rytmem – utwór, ale i krótkie momenty jak choćby podczas narady Chłopców przed wyprawą na wyspę Czerwonych Koszul, gdy grający Bokę aktor milknie, a kilka taktów muzyki wypełnia stworzoną tu przestrzeń. Tu nie trzeba słów.

   W rytm muzyki wibrują choreografie Mateusza Pietrzaka. Co chwila (robiąc w ciemności notatki) przy kilku scenach zaznaczałem wykrzyknikiem – ku pamięci - doskonały ruch na scenie. Już w pierwszej scenie zespołowa choreografia zaostrza apetyt na to, co wydarzy się w trakcie spektaklu. Choreograf do opowiedzenia ruchem historii uruchamia dłonie, ramiona, całe ciała artystów. Powstają niesamowite obrazy musicalu, subtelne nawiązania do tradycji i obyczajowości przełomu XIX i XX wieku. Przykład z utworu „Grajcar”, w którym z łatwością dostrzeżesz „żydowski” akcent. Potem jest tylko lepiej: choreografia w kłótni Kolnaya i Barabasza, w szlagierze o kicie czy w songu otwierającym drugi akt. Pietrzak kupił mnie drobiazgami: np. krokami braci Pastorów (Błażej Chorobiński i Łukasz Lenart), gdy pojawiają się pierwszy raz na scenie. Rewelacja! 

   A propos Pastorów – dzięki nie tylko ruchowi, ale i kostiumom od razu widać, że to „żołnierze” Feriego Acza. Czerwone lampasy i dwurzędowe „mundury” z pagonami. Autorka kostiumów Martyna Kander ubiera Chłopców w odcienie beżu, brązu. Kostiumy są poplamione, poprzecierane. Spodenki odsłaniają „pościerane, podrapane” łydki i kolana chłopaków. I do tego jeszcze charakterystyczne sztubackie czapki.  

    Idąc na ten musical obawiałem się jednego! Tego, że nastoletnich chłopaków zagrają dorosłe aktorki. Część ról w spektaklu powierzono kobietom. I muszę przyznać, że to nie kostiumy, nie peruki czy specjalnie ścięte na jeża włosy (Katarzyny Chmary), sprawiły, że absolutnie uwierzyłem w wykreowane tu postaci. Opowiedziana muzyką historia i towarzyszące jej emocje spowodowały, że zapomniałem o moich obawach i dałem się poprowadzić aktorkom i aktorom przez tę opowieść. Nie trzeba więcej! Nie trzeba „kombinować” z głosem, nie trzeba infantylizować. Można z całą dojrzałością, z bagażem własnych doświadczeń i doskonałym warsztatem aktorskim poprowadzić każdą z postaci tego musicalu. Na dodatek mając przed sobą - na widowni - nastolatków, oglądających spektakl w milczeniu. Wykreowane na bydgoskiej scenie postaci stają się autentycznymi rówieśnikami młodych widzów!

  W rolę Nemeczka wciela się Julia Witulska. Obserwuję tę aktorkę od czasu jej debiutu w musicalu „Islander” w reżyserii Agnieszki Płoszajskiej na scenie Teatru Kameralnego w Bydgoszczy. Muszę przyznać, że była to najlepsza decyzja by Julię obsadzić w roli 11-letniego (!!!) chłopca. Wspaniale prowadzi swoją postać: gdy Nemeczek się boi, boję się z nim, gdy Nemeczek jest szczęśliwy, cieszę się jego radością. Gdy Nemeczek drży z zimna, chłód przenika i moje ciało. To najlepsze podsumowanie wyjątkowego warsztatu aktorskiego Witualskiej, która dodatkowo w songach swojego bohatera wzruszała mnie do łez. 

  Przywołana już wcześniej Katarzyna Chmara gra Feriego Acza, przywódcę Czerwonych Koszul – to bardzo niejednoznaczna postać. Jednocześnie bardzo ciekawa, bo z zainteresowaniem oczekiwałem kolejnych jej decyzji, zachowań, reakcji. Chmara zbudowała swoją grą przywódcę idealnego, a jednocześnie bardzo charyzmatyczną postać. Katarzyna Kłaczek przekonująco zagrała Gereba. To jedna z bardziej tragicznych postaci tego musicalu z niespełnionymi ambicjami i niedoceniona przez przyjaciół, co niestety doprowadziło do zdrady i przejścia na stronę wroga. Bardzo mnie poruszył song wykonywany przez Katarzynę Kłaczek (co za głos!), w którym „czyta” treść listu: „Rozumiem, jak źle zrobiłem. (…) Chcę wrócić do was. Zasłużyć na przebaczenie”.

Nikodem Bogdański – Janosz Boka nazywany: dowódcą, generałem, naczelnym wodzem, naczelnikiem, prezesem Chłopców z placu broni. Honorowy, odpowiedzialny, rozsądny. Bogdański bardzo pozytywnie zaskoczył mnie aktorsko. Swoją postać poprowadził z niesamowitą lekkością. Może to efekt „zaprzyjaźnienia się” z Janoszem, wejścia w jego charakter? Nikodemowi Bogdańskiemu twórcy musicalu stworzyli wspaniałą przestrzeń do wokalnego zabłyśnięcia w pełnym niepokoju songu w II akcie: „Kiedy wstanę jutro, nie chcę w dzisiaj utknąć”. 

Chylę nisko głowę przed pozostałą częścią zespołu: Adrian Wiśniewski jako Weiss genialny w piosence o kicie (super choreografia). Kolnaya z niezwykłą wiarygodnością zagrała Katarzyna Witkowska, która z Michałem Rybakiem (Barabasz) stworzyła fantastyczny duet przeciwieństw. Oboje wspaniale zaśpiewali i zatańczyli song o kapeluszach (urnach wyborczych). Song Leszka Andrzeja Czerwińskiego (Rychter) o znaczku rozbawił mnie do łez. A zajrzeć do kieszeni Czonakosza zagranego przez Łukasza Przykłockiego to była czysta przyjemność. Świetny wokalnie moment spektaklu: „W kieszeniach wśród świata tego, znalazłem siebie samego”. Serce skradła mi  Zofia Gołaj grająca Czele; „Grajcar” w jej wykonaniu to jeden z charakterystycznych momentów spektaklu. Filip Łach mój ulubiony „Bodyguard” w produkcji Teatru Adria w Koszalinie, tym razem jako Wendauer wydaje się dobrze się bawić swoją rolą.

Niewątpliwie „Chłopcy z placu broni” to musical, za którego sukces odpowiedzialny jest cały zespół. Mam nadzieję, że tytuł na długo pozostanie na afiszu Teatru Kameralnego. 

Ulubione cytaty ze spektaklu: 

"Walczyć i zwyciężać można tylko wtedy, gdy panuje zgoda"

"Kiedy będzie wojna? Jutro! To ja... nie będę mógł przyjść"

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Krew, czosnek i musical. "Dracula" mieszka w Łodzi

      Veni, vidi, scripsi! "Dracula" w Teatrze Muzycznym w Łodzi to musical o pragnieniu nieśmiertelności, bo "wieczność jest za krótka, by żyć" oraz o... głodzie miłości, bo "wieczność jest za długa, by samotnie trwać". "Dracula" w reżyserii oraz z librettem Jakuba Szydłowskiego to niepowtarzalne musicalowe doświadczenie, którego w Polsce nie było od czasu "Tańca wampirów" i "Upiora w operze" w Teatrze Muzycznym ROMA. To  doświadczenie monumentalności w orkiestrowej muzyce, majestatycznej scenografii i zmysłowych choreografiach.  (Fot. Michał Matuszak)     Jest strasznie : nabici na pal,  mroczne cmentarze, mordowane noworodki, samobójcze skoki w otchłań morza i zapewnienie krwiopijców: "będziemy mordować i ssać". Krew spożywana jest bez ograniczeń, a w jej smaku można wyczuć "szczepy sacrum i profanum". Wśród widzów przechadzają się nienasycone wampiry , duchy z przeszłości: Joanna D'Arc, Napoleon, ż...

#61 "Duża dawka mroku". Zaglądam na próbę "Draculi"

W 61 odcinku podcastu Musicalowe.info zabieram Was do Teatr Muzyczny w Łodzi, gdzie 18 maja premiera musicalu "Dracula" z librettem i w reżyserii Jakuba Szydłowskiego z muzyką Jakuba Lubowicza. Z podcastowym mikrofonem wybrałem się na jedną z prób do musicalu . POSŁUCHAJ na: 🎧 SPOTIFY https://tinyurl.com/3y49y9ch 🎧 YOUTUBE  https://youtu.be/lJif9qjydWw   🎧 APPLE PODCAST https://tinyurl.com/avrdb6cp Mam dziwne przeczucie, że szykuje się najciekawsza premiera sezonu... Gośćmi tego odcinka są reżyser Jakub Szydłowski, autorzy choreografii Jarosław Staniek i Katarzyna Zielonka, Anna Chadaj, która zaprojektowała kostiumy oraz artyści Asia Gorzała, Paweł Erdman, Piotr Płuska, Marcin Franc i Kamil Olczyk. Nasze rozmowy dotyczyły nie tylko przygotowań do musicalu, ale również "krwistych" tematów.  Premiera musicalu "Dracula" w Teatrze Muzycznym w Łodzi już 18 maja. Od 16 maja przedpremierowe pokazy. Podziękowania za pomoc w realizacji odcinka dla: Anna Korzo...

#DOSIECI_WRÓĆCIESWEJ czyli "Jesus Christ Superstar" w Operze Lubelskiej

                                      Jak przyjęlibyśmy Jezusa współcześnie? Czy jego słowa przebiłyby się przez hałas i zło tego świata, przez biały szum telewizyjnych ekranów? Czy działalność Jezusa śledziłyby kamery monitoringu? Czy jego ukrzyżowanie mogłoby się stać spektakularnym wydarzeniem social mediów? A może zamiast biczowania wystarczyłby hejt internetowych komentarzy? Ile trwałby ten wirtualny lincz? Czy potem każdy wróciłby do swojej internetowej... sieci? Nad odpowiedziami na tak postawione pytania, pozwala zastanowić się najnowsza realizacja "Jesus Christ Superstar" w reżyserii Tomasza Mana na scenie Opery Lubelskiej. Mający ponad 50 lat musical Andrew Lloyd Webbera w wykonaniu lubelskich artystów zaskakuje świeżością, a libretto Tima Rice'a zadziwia aktualnością. Bo dzięki kilku reżyserskim zabiegom powstaje - bliski naszej rzeczywistości - spektakl o ludzkich emocjach, o miłoś...