Musical „Chłopcy z placu broni” w reżyserii Wojciecha Kościelniaka to doświadczanie emocji z czasów, gdy sami byliśmy dziećmi. To spotkanie na podwórku, które kiedyś było... całym naszym światem. To bezkarne rysowanie kredą, gra w kulki czy rzucie kitu – wymyślne zabawy z dzieciństwa. To również opowieść o tym jak dziecięce igraszki, potrafią zmaterializować się w dorosłym życiu (np. poprzez doświadczenie prawdziwej wojny). Ten spektakl to spotkanie z (blisko 120-letnią) książką Ferenca Molnara, która nic nie traci na swojej aktualności. To „uwypuklenie zapomnianych nieco pojęć, jak honor, godność, prawość, szlachetność; (…) te wartości wydają się zmurszałym reliktem przeszłości” - pisze reżyser w przepięknie wydanym programie spektaklu. A ja dzielę się z Tobą moimi wrażeniami po obejrzeniu premiery w Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy.
Musicalu „Chłopcy z placu broni” nie traktuję jako kolejnej szkolnej lektury przeniesionej na scenę, dlatego użycie w nagłówku tego tekstu dwóch tytułów musicali to przede wszystkim moje osobiste spojrzenie na musicalową twórczość Wojciecha Kościelniaka. „Chłopi” w Teatrze Muzycznym w Gdyni byli moim pierwszym spotkaniem z pracą tego reżysera. Od tego czasu odkrywałem zachwycające światy budowane przez Kościelniaka: „Lalka”, „Chicago”, „Frankenstein”, „Kariera Nikodema Dyzmy”, „Blaszany bębenek”, „Śpiewak jazzbandu”, „Kombinat”. Pozwoliło mi to ze spokojem i zaufaniem otworzyć się na najnowszą jego realizację, bo "na placu broni, nasz świat na dłoni".
Więcej o pracy nad musicalem posłuchasz w 59 odcinku podcastu Musicalowe.info
Wyjdę ze schematu i nie będę streszczał tu scenariusza, ani opisywał twórczości Ferenca Molnara. Bez kitu! Do rzeczy! Historię „Chłopców z placu broni” w musicalu Kościelniaka opowiadają nie tylko aktorki i aktorzy. Swój udział ma tu również muzyka, choreografia, kostiumy, scenografia, światło, a nawet multimedia. Niesamowite jak połączenie tych wszystkich elementów buduje świat sprzed lat.
Scenografia Mariusza Napierały to podwórko otoczone ceglanymi ścianami kamienic z dymiącymi kominami oraz... kredową lekturą. Napisy na ścianach – chcąc nie chcąc – widz czyta w trakcie spektaklu i przerwy. Niesamowitą głębię sceny uzupełniają drzewa poukładane w sągi i płot zamykający na chwilę przestrzeń przed nieproszonymi gośćmi. Ten płot pięknie zagrał w scenie, gdy Chłopców odwiedza jedyna w tej musicalowej opowieści Dziewczyna (Joanna Pilska) – służąca dostarczająca list. Wychodzi do niej Boka, reszta wdrapawszy się na płot przygląda się z góry Dziewczynie. Podwórko Napierały to powrót do przeszłości - urzeczywistnione wspomnienie Janosz Boki. Nie ma już takich podwórek, na których toczyło się życie najmłodszych mieszkańców.
To czego nie udało się zrobić scenografią doskonale kompensują multimedia, które stworzyli Zachariasz Jędrzejczyk i Veranika Siamionava. Już w pierwszej scenie, gdy przenosimy się z 1914 roku w przeszłość, do wspomnień Boki sprzed 25 lat, a ściana nowopowstałej na placu kamienicy rozpada się niczym w najlepszym mappingu. Potem trafiamy do szkoły, w której Nemeczek zamyka wirtualne (!) okno. Szczegół, a cieszy! Najwięcej przyjemności sprawiła mi wyprawa Chłopców na wyspę w ogrodzie botanicznym. Wizualizacje – jakby malowane kredą – przenoszą nas z miejsca na miejsce. Mamy ogród i piękne drzewa. Trzeba jeszcze przepłynąć staw. Widoczna z wyższych rzędów pulsująca linia brzegowa wyraźnie daje sygnał wyobraźni: Tak! Od tego miejsca jest zimna woda... Do tego kołyszące się na wietrze wodne rośliny... Potem jeszcze ruiny, szklarnia. Tej podróży Chłopców przez namalowane światy towarzyszy muzyka, niczym z najlepszego sensacyjnego filmu.
Muzyka Mariusza Obijalskiego to jedna z najlepszych rzeczy tego musicalu. Mam nadzieję, że zakulisowe rozmowy o tym, że pewnego dnia piosenki z tego musicalu trafią na streamingowe serwisy z muzyką, szybko staną się faktem. Już od utworu otwierającego zdajemy sobie sprawę w jakich klimatach będziemy się poruszać. Jest bardzo... ulicznie, folkowo, bałkańsko, a użyte do tego instrumentarium brzmi doskonale! Akordeon, trąbki, puzony, bębenki i za każdym razem przyprawiające o dreszcze dźwięki cymbałów strunowych! W spektaklu nie ma muzyki na żywo, ale podczas nagrań - jak mnie zapewniono - wykorzystano prawdziwe instrumenty. Dodam, że jestem fanem duetu Kościelniak – Obijalski. Między panami jest niesamowita artystyczna chemia. W „Chłopcach z placu broni” zachwyca każdy – pulsujący rytmem – utwór, ale i krótkie momenty jak choćby podczas narady Chłopców przed wyprawą na wyspę Czerwonych Koszul, gdy grający Bokę aktor milknie, a kilka taktów muzyki wypełnia stworzoną tu przestrzeń. Tu nie trzeba słów.
W rytm muzyki wibrują choreografie Mateusza Pietrzaka. Co chwila (robiąc w ciemności notatki) przy kilku scenach zaznaczałem wykrzyknikiem – ku pamięci - doskonały ruch na scenie. Już w pierwszej scenie zespołowa choreografia zaostrza apetyt na to, co wydarzy się w trakcie spektaklu. Choreograf do opowiedzenia ruchem historii uruchamia dłonie, ramiona, całe ciała artystów. Powstają niesamowite obrazy musicalu, subtelne nawiązania do tradycji i obyczajowości przełomu XIX i XX wieku. Przykład z utworu „Grajcar”, w którym z łatwością dostrzeżesz „żydowski” akcent. Potem jest tylko lepiej: choreografia w kłótni Kolnaya i Barabasza, w szlagierze o kicie czy w songu otwierającym drugi akt. Pietrzak kupił mnie drobiazgami: np. krokami braci Pastorów (Błażej Chorobiński i Łukasz Lenart), gdy pojawiają się pierwszy raz na scenie. Rewelacja!
A propos Pastorów – dzięki nie tylko ruchowi, ale i kostiumom od razu widać, że to „żołnierze” Feriego Acza. Czerwone lampasy i dwurzędowe „mundury” z pagonami. Autorka kostiumów Martyna Kander ubiera Chłopców w odcienie beżu, brązu. Kostiumy są poplamione, poprzecierane. Spodenki odsłaniają „pościerane, podrapane” łydki i kolana chłopaków. I do tego jeszcze charakterystyczne sztubackie czapki.
Idąc na ten musical obawiałem się jednego! Tego, że nastoletnich chłopaków zagrają dorosłe aktorki. Część ról w spektaklu powierzono kobietom. I muszę przyznać, że to nie kostiumy, nie peruki czy specjalnie ścięte na jeża włosy (Katarzyny Chmary), sprawiły, że absolutnie uwierzyłem w wykreowane tu postaci. Opowiedziana muzyką historia i towarzyszące jej emocje spowodowały, że zapomniałem o moich obawach i dałem się poprowadzić aktorkom i aktorom przez tę opowieść. Nie trzeba więcej! Nie trzeba „kombinować” z głosem, nie trzeba infantylizować. Można z całą dojrzałością, z bagażem własnych doświadczeń i doskonałym warsztatem aktorskim poprowadzić każdą z postaci tego musicalu. Na dodatek mając przed sobą - na widowni - nastolatków, oglądających spektakl w milczeniu. Wykreowane na bydgoskiej scenie postaci stają się autentycznymi rówieśnikami młodych widzów!
W rolę Nemeczka wciela się Julia Witulska. Obserwuję tę aktorkę od czasu jej debiutu w musicalu „Islander” w reżyserii Agnieszki Płoszajskiej na scenie Teatru Kameralnego w Bydgoszczy. Muszę przyznać, że była to najlepsza decyzja by Julię obsadzić w roli 11-letniego (!!!) chłopca. Wspaniale prowadzi swoją postać: gdy Nemeczek się boi, boję się z nim, gdy Nemeczek jest szczęśliwy, cieszę się jego radością. Gdy Nemeczek drży z zimna, chłód przenika i moje ciało. To najlepsze podsumowanie wyjątkowego warsztatu aktorskiego Witualskiej, która dodatkowo w songach swojego bohatera wzruszała mnie do łez.
Przywołana już wcześniej Katarzyna Chmara gra Feriego Acza, przywódcę Czerwonych Koszul – to bardzo niejednoznaczna postać. Jednocześnie bardzo ciekawa, bo z zainteresowaniem oczekiwałem kolejnych jej decyzji, zachowań, reakcji. Chmara zbudowała swoją grą przywódcę idealnego, a jednocześnie bardzo charyzmatyczną postać. Katarzyna Kłaczek przekonująco zagrała Gereba. To jedna z bardziej tragicznych postaci tego musicalu z niespełnionymi ambicjami i niedoceniona przez przyjaciół, co niestety doprowadziło do zdrady i przejścia na stronę wroga. Bardzo mnie poruszył song wykonywany przez Katarzynę Kłaczek (co za głos!), w którym „czyta” treść listu: „Rozumiem, jak źle zrobiłem. (…) Chcę wrócić do was. Zasłużyć na przebaczenie”.
Nikodem Bogdański – Janosz Boka nazywany: dowódcą, generałem, naczelnym wodzem, naczelnikiem, prezesem Chłopców z placu broni. Honorowy, odpowiedzialny, rozsądny. Bogdański bardzo pozytywnie zaskoczył mnie aktorsko. Swoją postać poprowadził z niesamowitą lekkością. Może to efekt „zaprzyjaźnienia się” z Janoszem, wejścia w jego charakter? Nikodemowi Bogdańskiemu twórcy musicalu stworzyli wspaniałą przestrzeń do wokalnego zabłyśnięcia w pełnym niepokoju songu w II akcie: „Kiedy wstanę jutro, nie chcę w dzisiaj utknąć”.
Chylę nisko głowę przed pozostałą częścią zespołu: Adrian Wiśniewski jako Weiss genialny w piosence o kicie (super choreografia). Kolnaya z niezwykłą wiarygodnością zagrała Katarzyna Witkowska, która z Michałem Rybakiem (Barabasz) stworzyła fantastyczny duet przeciwieństw. Oboje wspaniale zaśpiewali i zatańczyli song o kapeluszach (urnach wyborczych). Song Leszka Andrzeja Czerwińskiego (Rychter) o znaczku rozbawił mnie do łez. A zajrzeć do kieszeni Czonakosza zagranego przez Łukasza Przykłockiego to była czysta przyjemność. Świetny wokalnie moment spektaklu: „W kieszeniach wśród świata tego, znalazłem siebie samego”. Serce skradła mi Zofia Gołaj grająca Czele; „Grajcar” w jej wykonaniu to jeden z charakterystycznych momentów spektaklu. Filip Łach mój ulubiony „Bodyguard” w produkcji Teatru Adria w Koszalinie, tym razem jako Wendauer wydaje się dobrze się bawić swoją rolą.
Niewątpliwie „Chłopcy z placu broni” to musical, za którego sukces odpowiedzialny jest cały zespół. Mam nadzieję, że tytuł na długo pozostanie na afiszu Teatru Kameralnego.
Ulubione cytaty ze spektaklu:
"Walczyć i zwyciężać można tylko wtedy, gdy panuje zgoda"
"Kiedy będzie wojna? Jutro! To ja... nie będę mógł przyjść"
Komentarze
Prześlij komentarz